Latem 1906 roku codziennie po godzinie 16.00 przy stacji kolejowej w Otwocku stawał powóz zaprzężony w dwa białe konie. Siedziała w nim kobieta i dwoje dzieci,7-letni chłopiec i 3-letnia dziewczynka. Czekali na pociąg z Warszawy, którym przyjeżdżał ich mąż i ojciec generał Andrej Nikolajevič Markgrafski, współpracownik generał-gubernatora warszawskiego w zarządzie policyjnym.
Gen. Andrej Markgrafski

Ten inteligentny wysokiej rangi urzędnik państwowy mówił językiem polskim, jak i własnym rosyjskim. Ponoć kiedyś przyjaźnił się z polską powieściopisarką Gabrielą Zapolską i dzięki niej poznał wielu Polaków, bywał w ich domach i poznał ich sposób myślenia i działania. W znanej sztuce pod tytułem „Tamten” Zapolska wykorzystała informacje wysłuchane od generała o zawikłanych śledztwach, o zdradach i denuncjowaniu niewinnych ludzi, jeśli stawali się niewygodni lub byli przeszkodą na drodze np. romansów i zdrad. To był dla pisarki świetny materiał budowania fabuły powieści. Analizując tę przyjaźń, powinno paść pytanie: Czy Zapolska była rosyjskim szpiegiem? Pewnie już nikt tego nie ustali. Ponoć, gdy Markgrafski był jeszcze rotmistrzem w żandarmerii, pisarka dzięki jego informacjom uratowała wielu polskich bojowników, studentów aresztowanych i więzionych przez zaborcę. Przyjaźń ta skutkowała tym, że Gabriela miała wstęp do biur guberni i możliwość łatwego kontaktu z rosyjskimi urzędnikami. Markgrafski szybko awansował i znajomość z Gabrielą przestała mieć znaczenie. Plotkowano, że Rosjanin wkrótce zajmie miejsce mało decyzyjnego generał-gubernatora warszawskiego Gieorgija Skałona. Szeptano, że Markgrafski już w 1905 r. miał na Skałona duży wpływ. Jeśli połączymy tę informację z tą, że właśnie w tym roku wprowadzono na terenie Kraju Nadwiślańskiego stan wojenny i bez wyroku sądu można było nakazywać karę śmierci dla rewolucjonistów, to mamy obraz sytuacji, w jakiej znalazło się społeczeństwo polskie. To tłumaczy też decyzję władz bojowych PPS, że na Markgrafskiego wydano wyrok śmierci. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż okrutny okupant rozumiejący duszę ciemiężonych.
Rezydencja Markgrafskiego w Otwocku
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego mający tak wysoką rangę urzędnik nie zamieszkał w Warszawie, gdzie urzędował, tu byłby bezpieczny, tu łatwiej można było go chronić. Dlaczego wyprowadził się na prowincję? Tę decyzję uzasadnia następująca historia: Markgrafski zakochał się w aktorce z kabaretu. Był już wtedy żonaty. Wystąpił o rozwód, ale żona pochodząca z arystokratycznej rodziny petersburskiej nie zgodziła się na rozwód. Wybuch skandal, który mógł wpłynąć negatywnie na karierę Andreja, ale na szczęście dla niego skończyło się na niczym. Był oceniany przez cara jako człowiek przydatny dla reżimu. Najwidoczniej poradzono mu, aby nie afiszował się po Warszawie z konkubiną i nieślubnymi dziećmi. Mieszkanie w Warszawie wymagało od urzędnika bywania w towarzystwie, lepiej było zejść z oczu np. podwładnym.
Tymczasem Otwock stawał się modnym uzdrowiskiem, doceniano jego klimat sosnowego lasu jako wyjątkowo zdrowy, szczególnie dla ludzi chorujących na płuca, ale nie tylko. Na południu miasteczka powstała dzielnica, w której budowali domy bogaci Rosjanie, to był pewnie powód, że rodzina generała wybrała Otwock. Rosjanie budowali wille o ciekawej architekturze, małe pałacyki wśród zieleni ogrodów były azylem dla warszawskich bogaczy. Jedni mieszkali tu wakacyjnie inni na stałe. Generał miał prawdopodobnie dwie wille. Uważny obserwator interesujący się generałem łatwo dostrzegł, że cykl dnia urzędnika był stały. Po skończonej pracy Markgrafski udawał się na warszawski dworzec, gdzie podstawiano dla niego salonkę, którą doczepiano do składu pociągu jadącego do Otwocka. Około 16.00 Markgrafski w otoczeniu kilku chroniących go żandarmów wysiadał na stacji w Otwocku. Tu czekała na niego żona i dzieci. W towarzystwie ochrony idącej pieszo obok powozu i woźnicy siedzącym na koźle bryczki Markgrafscy jechali do swojej rezydencji. Czasami na koźle bryczki siadał syn generała i powoził bryczką, zdarzało się, że jechali bardzo szybko, najwidoczniej pozwalano chłopcu na energiczną jazdę. Na ogół bryczka wlokła się po piaszczystej drodze. Ten fakt będzie miał znaczenie 2 sierpnia 1906 r.
2 sierpnia 1906 r - dzień zamachu
Był 2 sierpnia 1906 roku. Od stacji w Otwocku wyruszyła bryczka z pasażerami. Kilkuletni chłopiec siedział na koźle bryczki obok woźnicy, czasami generał Markgrafski dumny z syna na to mu pozwalał.
W momencie, gdy zamachowcy podbiegli do bryczki i zaczęli strzelać, dziecko wystraszyło się i chciało przeskoczyć na kolana matki. W tym momencie dosięgnęła chłopca przypadkowa kula. Został ranny w głowę. Woźnica, który też był ranny i wypadł z bryczki, zdołał się pozbierać, dogonił bryczkę i dowiózł chłopca z matką i siostrą do willi Markgrafskich, wezwano lekarza, ale mimo starań chłopiec po kilku godzinach zmarł. Podobne zdarzenia z przypadkowymi ofiarami, były powodem, że nie wszyscy przywódcy bojówki PPS byli zwolennikami zamachów. Sam Józef Piłsudski wypowiadał się na ten temat ostrożnie. Jednak determinacja Polaków była duża, na każdym spotkaniu partii krzyczano „śmierć katom”, a plakaty o tej treści wieszano na murach miast i miasteczek.

Jeszcze o samym Andreju Markgrafskim
Gen. Andrej Markgrafski był znaną osobistością w Polsce. Na podstawie doświadczenia, nabytego podczas wieloletniej służby żandarmskiej napisał dzieło o polityce rządu rosyjskiego w Królestwie Polskim, przeniknięte duchem rusyfikacji. Mówiono o nim, że był człowiekiem żelaznego systemu i w imię tego systemu, choć nie okrutnik, stał się zwolennikiem surowych represji, a zwłaszcza stosowania wyroków śmierci dla postrachu. Wtajemniczeni opowiadali, że M. wywierał ogromny wpływ na słabszego od siebie i mało decyzyjnego generał-gubernatora warszawskiego Gieorgija Skałona. M. przypisywano wiele wyroków śmierci podpisanych i wykonanych. Analiza informacji z gazet z tego czasu dała mi obraz czasów, w których zamachy na carskich urzędników i żandarmów, oraz ich popleczników były częste, stały się jakby powszednie i nawet tak wydawałoby się spektakularna śmierć Markgrafskiego, nie była opisana zbyt szczegółowo w prasie codziennej. Skwitowano to zdarzenie lakonicznymi notatkami. Dopiero po wojnie opisano szczegółowo zamach na generała. Może dlatego wiele zdarzeń związanych z tym zamachem 2 sierpnia 1906 r. pozostanie niejasnych, tajemniczych. Może każdego też dziwić, że mimo dość sprawnej akcji Rosjan wszyscy zamachowcy uszli cało z obławy. Akcja sprawna tylko dość spóźniona. Dlaczego?

Trudna obserwacja willi generała
Markgrafskiego w Otwocku znali wszyscy i nie chodzi tu tylko o stałych mieszkańców, ale też o pacjentów przebywających na kuracjach. Wszyscy ciekawi byli jego willi i rodziny, ale jak opisuje świadek wydarzeń, mało kto zapędzał się w te rejony Otwocka: „Willa była jedną z najładniejszych. Otaczał ją olbrzymi ogród-las, w którym zawsze panował idealny, niczym nigdy niezakłócony spokój i cisza. Rozłożyste i bardzo gęste drzewa zapraszały jakby przechodniów, by wejść i odpocząć chwilę. Willa miała wygląd pałacyku, niezbyt wprawdzie dużego, ale za to bardzo zgrabnego i przytulnego. Powszechne zainteresowanie budził jednak estetyczny wygląd willi. Kuracjusze, którzy spacerowali w południowej okolicy Otwocka, mogli nawet nieraz zauważyć, że mieszkańcy miasta wolą raczej unikać willi”. Dom budził strach. Wiedziano, że jest strzeżony przez ukrytych strażników. Zdarzało się, że przechodzień, który się zatrzymał przy ogrodzeniu lub bramie, był legitymowany, strażnicy wyrastali nagle jak spod ziemi. Obserwacja domu była trudna, wejście niemożliwe.
Organizacja otwockich konspiratorów i przygotowania do zamachu

Postanowiono, że zamachu dokonają bojowcy spoza Otwocka. Jan Krzesławski pomysłodawca zamachu był z Otwocka, został odsunięty od bezpośredniego udziału. Miał opinię radykała i był inwigilowany przez Rosjan. W tym czasie w ogóle były częste rewizje w domach otwockich. Zachodziła możliwość, że Markgrafskiego przeniosą całkowicie do Warszawy i będą go lepiej pilnować. Należało się spieszyć. Zorganizowanie zamachu powierzono Tomaszowi Arciszewskiemu. Organizację samej grupy bojowej PPS w Otwocku opisuje W. Kaliski w książce „Zamach Arciszewskiego na szefa żandarmów”: Adres Wydziału Bojowego zmieniał się codziennie, zaś adresy „podbiur" co trzy dni. By uniknąć wszelkich podejrzeń, podbiura prawie nigdy nie mieściły się w prywatnych mieszkaniach rewolucjonistów, które mogły być obserwowane przez policję. Wybierano właśnie sklepy, biura, fabryki i inne przedsiębiorstwa, w których członkowie organizacji byli zatrudnieni. Przedstawiciele podbiur otrzymywali każdorazowy adres biura Wydziału Bojowego w ostatniej chwili. Wysłannik Wydziału oczekiwał ich zwykle, gdy szli z rana do pracy, i wręczał im adres wraz z umówionym znakiem, według którego można było poznać, czy zgłaszający się faktycznie został skierowany do podbiura przez partię i czy nie jest on czasami po prostu szpiclem.
Pewnego dnia Arciszewski wysiadł z pociągu na stacji w Otwocku, wyglądał jak kuracjusz przybyły na wywczasy, nikt go tu nie znał. Mógł podejść do willi Markgrafskiego, zatrzymać się i poczekać co będzie. Natychmiast wyskoczyło stado psów, a za nimi żandarmi. Jasne już było, że zamach w samej willi jest niemożliwy. Sprawdzono możliwość zamachu na stacji i po drodze między stacją a domem. Potrzebowano kogoś z miejscowych i został nim mieszkaniec o pseudonimie Paweł. Paweł znalazł znakomite miejsce do obserwacji: placyk przy restauracji Buczyka. Początkowo bezpieczne były też spotkania w bibliotece.

Zamach
Zamachowców umieszczono w lasku obok placyku i restauracji Buczyka. Do powozu podbiegło kilku. Aby oszczędzić rodzinę generała, trzeba było strzelać do niego z bliska.
Zrobiło się zamieszanie. Żandarmi, ochrona generała biegnąca obok bryczki spóźniła się. Strzelali na oślep, bo skryci w lasku zamachowcy obstawa szpicy, byli niewidoczni. W pewnym momencie uważano nawet, że zamach się nie udał, bo powóz odjechał szybko w stronę domu Markgrafskich. Dopiero po kilku minutach żandarmi zauważyli na drodze martwego generała Andreja Markgrafskiego.
3 sierpnia 1906 roku w gazecie „Słowo” ukazała się informacja:
„Zamordowanie gen. Markgrafskiego. Pomocnik generał-gubernatora warszawskiego w zarządzie policyjnym, gen.-major Andrzej Markgrafski wyjechał wczoraj po południu do Otwocka, gdzie rodzina jego bawi na letnim mieszkaniu. Po przybyciu na miejsce wsiadł w towarzystwie żony oraz 3-letniej córeczki i 6-letniego syna do oczekującego go powozu, który zawieźć go miał do odległej o półtorej wiorsty od stacji własnej willi. Po drodze napadło na jadących 10 nieznanych ludzi, którzy strzałem rewolwerowym na bliską odległość położyli gen. Markgrafskiego trupem na miejscu. Równocześnie zraniony został śmiertelnie 6-letni synek generała, który zmarł wkrótce po przywiezieniu go do willi. Generałowa Markgrafska i 3 -letnia córka wyszły bez szwanku. Raniony woźnica spadł z kozła, podniósł się jednak szybko i dogonił spłoszone wystrzałem konie. Niebawem udali się do Otwocka pociągiem spacerowym przedstawiciele władzy żandarmskiej i prokuratury; tymże pociągiem wyjechała także kompania piechoty, w celu dokonania obławy na zbiegłych sprawców zamachu. Generał Markgrafski liczył lat około 60; przez długi czas był naczelnikiem kancelarii pomocnika generał gubernatora w wydziale policyjnym, a w końcu ubiegłego roku mianowany został pomocnikiem generał-gubernatora.....”
Wśród zamachowców w Otwocku był Tomasz Arciszewski, późniejszy uczestnik słynnej akcji pod Bezdanami, przeprowadzonej przez grupę bojowców Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Akcja pod Bezdanami była dowodzona przez Józefa Piłsudskiego. Tomasz Arciszewski w latach 1944 1947 był premierem Rządu RP na Uchodźstwie
Epilog
Mimo bardzo energicznych poszukiwań i niezliczonych rewizji i aresztowań nikogo z zamachowców nie aresztowano. Śledztwo, prowadzone przeciw kilkunastu Bogu ducha winnych obywateli otwockich, musiano po pewnym czasie umorzyć z powodu braku jakichkolwiek dowodów ich winy.

Napisz komentarz
Komentarze